Nie lubię surrealizmu w kinie, więc może nie będę obiektywna, ale „nie”. I Indianie Navajo, i Obywatel Kane, i Fonatanna do Trevi, i satożytny Egipt, a na końcu Godzilla. Wszystko razem dało taki misz-masz, że nie ratują tego nawet piękne obrazy, ani wybitne nazwisko. Jakieś pojedyńcze wizje, które słabo się ze sobą wiąrzą. Widać, że reżyser jest i estetą, i erydytą, ale to za mało, żeby zrobić film. Efekt końcowy wygląda, jakby była wizja, ale zabrakło koncepcji.
Wszystko łączy motyw skały: skalne dziecko, wspinaczka na skały, kamień nerkowy, zamek na skale, Fontanna Di Trevi też wykuta z kamienia, podobnie egipski grobowiec.
efekt końcowy wygląda jakby naćpany koleś garściami czerpał z normalnych dzieł filmowych upychając je gdzie tylko się da i stylizując na coś czym nie były.
sumaryczny efekt to jak wejść do nory cinkciarza handlującego kradzionym towarem.
tyle, że tutaj ten cinkciarz cokolwiek ukradł opakował w wizualnie podobne pudełeczka, bo pewnikiem wcześniej kartonu nakradł sypiając po śmietnikach. ;)
całość możńa by sprowadzić do: ludzkość nie myśli... jest jedynie emanacją. a co za tym idzie jest podatna na metody eliminujące przeciwstawne/niwelujące się nurty na czym pasożytują kolesie w stylu tego tutaj reżysera.